Powiem tak- w trakcie filmu mnie zatkało. Nawet parę razy. Początek filmu zapowiadał się naprawdę fajnie- śmiertelny wirus (momentalne skojarzenie choćby z RE, 28 dni później itp.), odizolowanie część WB, fajny klimat i dobra muzyka. Wszystko fajne do czasu niestety... W momencie kiedy pojawili się punkowie?? szczęka opadła mi pierwszy raz. Zwłaszcza jak wyskoczył Sol i ta jego dziewczyna/ narzeczona, taka ala amazonka z ołówkami we włosach. No po prostu ręce opadają...I kiedy myślałam, że już gorzej nie będzie, okazało się, że jestem w błędzie. Bo oto nagle przenosimy się w czasy średniowiecza, króla Artura i jego rycerzy-pardon w zasadzie to był król Kane- zwariowany doktorek, który każe przypalać swoją córkę. Tiaa...I ten pojedynek między Eden a rycerzem... Nie mówiąc już o tym, że zirytowały mnie takie drobnostki jak- 25 lat minęło, ale okazuję się, że w tajnym schronie jest piękny Bentley, który o dziwo jeździ!! Chciałabym mieć takie auto, a przede wszystkim taki akumulator, który po 25 latach nie używania nie rozładował się ani trochę:) Chociaż może jednak coś tam szwankowało, skoro na szosie dogoniły go jakieś motory...A no i jeszcze dobre było to, że mimo, iż specjalny zespół dowodzony przez Eden ma do dyspozycji super opancerzone pojazdy- to szyby są tak kruche, że pękają od uderzenia albo butelki, albo kamienia- nie zwróciłam już uwagi. No naprawdę zatkało mnie kilka razy;p Ale mimo tego, daję temu filmowi solidną 4, (może nawet 5-?) bo po pierwsze widziałam już gorsze absurdy, a po drugie w końcu to tylko film;p